Ciężkie życie aksolotla
Ten wpis, oraz po części także blog, chciałabym zadedykować aksolotlom. Za ich ciężki żywot, za kawał brudnej roboty i za wszelkie zło świata tego, które dzielnie od wieków pochłaniacie (nie mówiąc już o brudach Xochimilco, ¡qué asco!).
Tyle słowem wstępu. Ale o co
chodzi? Okazuje się, że aksolotl to nie tylko fascynujący bohater z opowiadania
pewnego słynnego Argentyńczyka. Nie tylko słodkie, różowe i tajemnicze
stworzonko, które można hodować w domowym akwarium (tzn. generalnie nie można,
ale…). Nie tylko zagadkowa płazo-ryba (?), na której eksperymentują naukowcy,
badając jej wyjątkowe zdolności regeneracji. Nie tylko istota, która może całe
życie pozostać w stadium larwy (tej różowej, teenage for ever!) i tak też się
rozmnażać. Może nigdy nie dojść do wieku dorosłości, kiedy to przeistacza się w
obleśnego, chropowatego, czarnego potwora. No właśnie, jakby tego im było mało,
aksolotle są jeszcze mocno naładowane całą gamą mitów i symboli. Okazuje się,
że ta mała, biedna larwa jest metaforą całego Meksyku, jego historią, esencją,
symbolem złego i dobrego; aksolotl to Meksyk!
Dla przeciętnego Meksykanina,
może nie jest to aż tak istotne, bo nawet o tym nie wie. I skąd ma to wiedzieć?
To teorie powstające gdzieś w ciemnych gabinetach, zawalonych literaturą
profesorów. Przeciętny Meksykanin prędzej usmaży aksolotla (podobno bardzo
smaczne), bo nie będzie miał czego do garnka włożyć, niż będzie rozpływał się
nad jego zawikłaną symboliką.
Ale proszę, jest nad czym! W
czasach pre-hiszpańskich aksolotle były symbolem bezruchu i strachu przed
zmianą, wieku młodzieńczego i seksualności. Mitologia aztecka głosi, iż bóg Xólotl, nie chcąc zostać złożonym w
ofierze bogu Słońca, przeobraził się w aksolotla i ukrywał na dnie jeziora
Texcoco. Roger Bartra, antropolog zafiksowany na punkcie aksolotli, widzi w
nich odbicie tożsamości meksykańskiej. Społeczeństwo meksykańskie jest jeszcze
na początku drogi do dojrzałości, świadomości i wspólnoty narodowej. Meksykanie
bardziej wierzą w zaklęcia, wróżby i magię, niż w naukę, ekonomię i prawa
rynku. Nie ufają nikomu, nie wierzą w państwo, nie wierzą w żaden system, żyją
teoriami spiskowymi, często nie z tej ziemi, nie podlegającymi żadnym dyskusjom.
Czy mnie to dziwi? Na początku tak, bardzo. Teraz? Nie, zupełnie. I to nie
dlatego, że ‘wsiąkłam’, przeszłam na ich stronę. Tutaj życie kieruje się innymi
zasadami (niż w Europie). Nauczyłam się, że nie mogę myśleć i oceniać według
moich polskich kryteriów i przyzwyczajeń. Pewne prawdy są prawdami w danym
miejscu i danym czasie. A uwierzcie mi, że tutaj czas też płynie inaczej.
Najłatwiej powiedzieć, że to
‘inna rzeczywistość’, ‘inne realia’, ale co to znaczy? Zawsze jak staram
się opowiedzieć o meksykańskich
‘realiach’, łapię się na tym, że nie potrafię. Nie umiem opisać czy opowiedzieć
TEGO całego ogromu spraw, ani tych małych cząsteczek, które składają się na
tzw. meksykańską rzeczywistość. Ustalmy więc, że będę to robić po trochu, poco a poco. W końcu, w którymś momencie
może mi się uda, chociaż w jakimś nikłym stopniu. A może nie. Może nie da się,
może trzeba przyjechać, zobaczyć, spróbować, poczuć…
Co mamy dzisiaj? Wszyscy mówią o
strachu, przemocy i mafiach. Od ponad 6 lat to temat, który wszystkich dotyka i
na który nikt nie potrafi znaleźć rozwiązania. Jak sobie z tym radzić? Meksykanie
wolą odpędzać zło magicznymi amuletami, niż uwierzyć politykom, zgłosić coś na
policję, zaufać instytucjom państwowym. I trudno się dziwić, jedno i drugie
działa z taką samą skutecznością. Meksykanin wie, że w życiu zdany jest tylko
na siebie. Tyle razy został oszukany, obdarty, upokorzony, zgwałcony, sprzedany
i sponiewierany, że w życiu nie liczy już na nic; na żadną sprawiedliwość, na
żadną rekompensatę, na żaden cud. Jest sam ze sobą. Jeszcze młody, naiwny,
niedojrzały, zagubiony, zapatrzony w Europę, w jej historię, w jej mieszkańców których
podziwia i którym zazdrości. Czego zazdrości? To temat na inną okazję, powrócę.
Może wszystko to nie jest obrazem
Meksykanina, który nam się kojarzy z filmów czy zdjęć. Nie jest to obraz lansowany
i eksportowany w świat. To co widzimy zawsze i na pierwszy rzut oka to fiesta! Mañana!
Tequila! Salsa! Widzimy koloryt i zabawę, śmiech i taniec. Tak, to też, to
na wierzchu. To właśnie ta słynna i jak mantra powtarzana meksykańska maska.
Meksykanie uwielbiają ją zakładać, czasami nigdy jej nie zdejmują, jest piękna,
jest kolorowa i zwabia nas wszystkich. Robimy zdjęcia, podziwiamy, zachwycamy
się, razem śmiejemy. „Są biedni, ale tacy szczęśliwi! Oni to potrafią cieszyć
się życiem!”. Pfffffffffff!
Meksykanie są dużo bardziej
skomplikowani niż ta uśmiechnięta maska. I mają rację ci, którzy przedstawiają
Meksykanina jako małego, różowego aksolotla. Bo cóż jest bardziej meksykańskie
niż aksolotl? Jedyne miejsce gdzie możemy go spotkać to właśnie jezioro
Xochimilco. Jest stąd! Co więcej, my w Europie tak się nim zachwycamy! Toż to
balsam na zranioną i zakompleksioną meksykańską duszę. Jest powodem do dumy!
Z drugiej strony symbolizuje właśnie
te niechlubne cechy Meksykanina, ośmiesza go, krytykuje. Aksolotl stoi w
miejscu, nie rusza się, boi się, nie wiadomo czym/kim jest. Zawieszony w wodzie
czeka, bez reakcji. Można go sobie hodować, wsadzić do akwarium i podziwiać. Odetniesz
mu nóżkę? I tak się zregeneruje się. Można dać się uwieść jego azteckiej twarzy,
jak pisał Cortázar. Słodziak. Byle tylko nigdy nie dorósł i nie
przeistoczył się w brunatnego potwora. Ale spokojnie, podobno w niewoli na
zawsze pozostają w stadium axolotla.
Chciałam krótko i prosto, a
wyszło jak zawsze. Może trochę za bardzo z grubej rury i za dużo jak na
pierwszy raz, ale sprawa jest dość zawiła. Bo nie chcę tylko ¡Viva México
cabrones! Ani tacos al pastor,
ani salsy, ani też mariachi. Nie chcę też, aby skończyło
się na tym, że pokazuję ‘Meksyk z innej strony’ (której strony?), bo to takie
trochę pitu, pitu, a wszystko i tak kończy się na tym samym. Te same miejsca,
te same historie, informacje z Wikipedii itd. Będzie o mnie, o Meksyku, o doświadczeniach moich i cudzych, zdjęcia też
będą, postaram się, aby w większości moje; no i jakaś tam refleksja, może moja,
może skądś tam zasłyszana i skradziona. O! Obiecuję, że będą też głupoty, grypsy i
sceny z życia!
Po meksykańsku, spontanicznie, wyjdzie jak wyjdzie. Jak w życiu.
Isia, ja już wiem, jak wyjdzie :) Zapowiada się bardzo ciekawie!
OdpowiedzUsuńTrafiasz na moją listę ulubionych :)
~Karolina
Heh, FAJNIE!;) polubmy się!
OdpowiedzUsuń