Meksyk udaje, że istnieje
Już parę razy ktoś się mnie zapytał, „dlaczego ja właściwie kocham ten
Meksyk jeśli tak bardzo go krytykuję?”
Tak to właśnie działa. Nie wiem, w którym momencie, ale już jakiś czas
temu przeszłam z etapu zakochania, gdzie wszystko mnie fascynowało, ciekawiło,
było egzotyczne i pociągające; na etap trudnej miłości. Nie wiem jeszcze, czy
to bardziej miłość partnerska, która może kiedyś zniknąć i zostać zastąpiona
inną; czy może już nawet miłość rodzinna, do końca życia, na dobre i na złe.
Nie powiem, że w Meksyku wszystko było idealne, bynajmniej, wiedzą o
tym ci, którzy tam mieszkają. „Nie jest idealne” to chyba najbardziej delikatne
i dyplomatyczne sformułowanie jakiego w zasadzie mogłabym użyć. Nigdy nie jest
mi przyjemnie pisać o trudnych meksykańskich tematach, bo nie chcę, aby wyszło
na to, że jest Aż tak tragicznie. Ale z drugiej strony, co mogę zrobić, jeśli w
rzeczywistości jest? Wydaje mi się, że zaadoptowałam sobie już Meksyk jako
przybranego rodzica, bo gdy jestem poza nim, bronię jak mogę przed niesłusznymi
krytykami i bolą mnie deprecjonujące komentarze; ale gdy jestem na miejscu,
wytykam błędy i piętnuję hipokryzję.
Tak samo jak w przypadku Polski. Polska nawet służy mi tu jako punkt
oparcia i refleksji. Meksyk zaś pozwala mi zrozumieć lepiej Polskę. Tak to już
jest, że gdy się wyjedzie i nabierze perspektywy, zobaczy, że można inaczej, to
nic już nie będzie takie samo.
Czasami mam takie ‘matkopolskie’ zapędy i bardzo się o ten Meksyk
martwię. Dużo bardziej niż o Polskę. Mam wrażenie, że Polska jakoś sobie radzi
i w końcu sobie poradzi, że pomimo wielu problemów, jest nadzieja i jest trochę
lepiej niż było. Mówię to z całkowicie meksykańskiej perspektywy.
Patrząc z polskiej perspektywy, smutno mi się robi gdy myślę o
przyszłości Meksyku. Boli mnie i czuję bezsilność. Nie widzę nadziei, nie jest
lepiej i na pewno w najbliższym czasie nie będzie.
Całe życie, dorastałam w przekonaniu, że żyję w kraju, który się
rozwija, zmienia, idzie ku lepszemu. Była zmiana systemu, reformy, wejście do
Unii, teraz też myślę, że ogólna atmosfera w Polsce jest raczej pozytywna.
Otóż odkąd jestem w Meksyku jest zupełnie na odwrót. Jest źle i coraz
gorzej. Nawet na przestrzeni tych czterech lat, wydaje się, że sytuacja jest gorsza
niż była, coraz bardziej niestabilna, a wszyscy rozkładają ręce i nie wiedzą,
co z tym zrobić. Meksyk powoli wchodzi w kryzys ekonomiczny, spowodowany
ogromną ilością kredytów (nie tych wielkich, na miliony, a tych malutkich, na
kilkaset, kilka tys. Peso); a od dawna tkwi w kryzysie politycznym związanym z
wszechobecną korupcją; kryzysie społecznym na wszystkich jego poziomach,
związanym ze wzrostem przestępczości, nieudolnym systemem edukacji, brakiem
zaufania społecznego, wypaleniem zawodowym; a wisienką na torcie jest Przemoc i
Bezkarność. Już wcześniej o tym pisałam, a jeśli ktoś chce bardziej zgłębić
temat, gorąco polecam artykuł mojej koleżanki Eli Chrzanowskiej, na temat
zaginionych w stanie Guerrero: http://natemat.pl/148723,kwiaty-na-wzgorzach-guerrero-jak-rodziny-w-meksyku-szukaja-zaginionych-bliskich
Meksykanie stracili nadzieję na jakąkolwiek zmianę i mało który temat
czy wydarzenie w rzeczywistości ludzi porusza i przejmuje. Ludzie są już tak
zmęczeni emocjonalnie słuchaniem o kolejnych porwaniach, masakrach, aferach, że
już nawet nie chcą wiedzieć jak jest. W Meksyku ‘House of Cards’ nie zdobyło
popularności, bo niby czemu, takie rzeczy to tu na co dzień i zupełnie
otwarcie. Znieczulica jest bardzo groźna, bo tylko pogłębia i daje zielone
światło panującym już zwyrodnieniom. Ale z drugiej strony, jak wymagać więcej,
jeśli mur jest tak silny, że każdy kto próbuje do przebić, jedynie się o niego
rozbija?
11 lipca z więzienia o najwyższym rygorze ucieka Chapo Guzmán, obecnie
najsłynniejszy baron narkotykowy świata, meksykański Pablo Escobar. Jak ucieka?
Czy w kontenerze z brudną bielizną? Nie, nie, tak uciekł w 2001 roku, gdy
został po raz pierwszy złapany. Tym razem, musiał zmienić taktykę, więc uciekł
przez półtorakilometrowy tunel, wydrążony pod prysznicem. Nie, nie jest to scenariusz
filmu z lat 60 (choć z pewnością scenarzyści już się prześcigają w prawach do
historii skazanej na milionowy sukces) to Meksyk, rok 2015.
W zasadzie, to tyle co wiadomo na ten temat, czyli nic. Nie wiemy jak,
ani kto skonstruował tunel na 19m głębokości, 1,5km długości, z całą inżynieryjną
precyzją i oświetleniem. Nie wiemy skąd ktoś mógł wiedzieć gdzie dokładnie
znajduje się prysznic Chapo, skąd miał plany najbardziej strzeżonego więzienia
w Meksyku? Nie wiemy w jaki sposób ktoś pozbył się 3,000 ton ziemi podczas
budowy tunelu. Nie wiemy jak kamery mogły nie zarejestrować tego całego
procederu. Pewnie dla człowieka, który ma władzę większą od Boga, nie było to
aż tak skomplikowane.
Ale to nie jest istotnie. Przecież my nawet nie wiemy, czy osoba
zamknięta w więzieniu w 2014 roku to był prawdziwy Chapo?! Już wtedy
rozchodziły się głosy, że to sobowtór, że to tylko teatrzyk rządu, aby pokazać
na skalę międzynarodową (bo krajowa już mało kogo obchodzi) swoją efektywność.
Chapo jest jak chupacabra, jest mitem, narzędziem do straszenia, Chapo nie
istnieje.
W Meksyku często odnosi się wrażenie, że nic nie jest Naprawdę. W
Meksyku nie można mieć racji ani być w błędzie. W Meksyku wszystko jest tak
samo możliwe jak i niemożliwe. Nie bez powodu mówi się, że tutaj „rzeczywistość
przerasta fikcję”. W Meksyku nie da się do niczego dojść, bo nie ma żadnej
podstawy ani punktu zaczepienia. Meksyk jest płynny, nierealny. Dlatego realizm
magiczny powstał właśnie w krajach Ameryki Łacińskiej. Dlatego Cortázar patrzy
na aksolotla i ma wrażenie, że ten ‘stwór z innego świata z niego kpi’. Meksyk udaje,
że istnieje, udaje, że jest państwem, że system jest demokratyczny, że krajem
rządzi prezydent, że ludzie pracują od 9:00 do 18:00, że policja łapie
przestępców, a Chapo siedzi w więzieniu. Meksyk nie podchodzi pod żadne prawa,
ani rynku, ani konstytucyjne, ani już nawet fizyki. Meksyk przyprawia o ból
głowy racjonalnych Europejczyków, którzy nie są w stanie zrozumieć, dlaczego? Jeżeli
byłabym szowinistką, to napisałabym, że „Meksyk jest jak kobieta, nie próbuj go
zrozumieć”.
Mimo wszystko próbuję i ciągle odnoszę porażki. Nasz związek jest
typowym przykładem toksycznej relacji, w której nie umiem nic zmienić, a
chciałabym, żeby było lepiej. Życie w kraju, w którym nie ma nadziei na zmianę
jest doświadczeniem bardzo wstrząsającym. W kraju, w którym traf, szczęście lub
nieszczęście jest jedyną podstawą, na której możesz się oprzeć. Albo i nie.
Oczywiście da się żyć. Ja żyłam, byłam chyba szczęśliwa i jakoś te 120
milionów ludzi też żyje. Każdego dnia wstaje rano, idzie do pracy, wchodzi na
Facebook-a, je obiad, idzie na piwo, wyjeżdża na wakacje. Wszystko tak samo,
jeśli ma się szczęście.
Smutne, bardzo smutne, ale prawdziwe. Mój mąż, opowiadając historię swojej emigracji do Stanów, zawsze powtarza, jak to mając około dwadzieścia lat przejrzał na oczy, rozejrzał się dookoła siebie i doznał olśnienia: "tu nigdy nie będzie lepiej, będzie coraz gorzej". Szkoda, że miał rację...
OdpowiedzUsuńBardzo boli i perspektywa, że jest coraz gorzej sprawia, że trudno normalnie żyć. Co prawda, nie wyprowadziliśmy się z Meksyku z tego powodu, ale też nie umiałam wyobrazić sobie życia rodzinnego w tym wszystkim. Da się i jest wiele wspaniałych dziewczyn-Polek, które mieszkają i wychowują swoje dzieci, wszystko się da, ale czasem cena jest wysoka. Obserwuję co się dalej dzieje i z bólem serca będę dalej o tym pisać.
UsuńPozdrawiam limonka,
ps. Uwielbiam Twojego bloga!:)