Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2013

Jak zostałam gwiazdą telenoweli meksykańskiej

Obraz
Kto by pomyślał. Mieszkam tu od półtora roku i nikt mi nigdy nie powiedział jak nie robiąc w zasadzie nic, można zarobić pieniądze. Otóż panie i panowie, należy się wkręcić w biznes telewizyjny! A konkretniej, zostać statystą na planie telenowel! Ale zacznijmy od początku…  Zaczęło się od tego, że znalazłam na fejsbuku grupę o nazwie ‘Polacy w Meksyku’. Okazało się, że trochę nas tu jest. I to większość właśnie w mieście Meksyk. Nie miałam pojęcia, myślałam, że jestem raczej odosobnioną jednostką, samotną Polką w wielkim 25 milionowym gigancie. Pracując w ambasadzie poznałam wielu Polaków, szczególnie gdy organizowaliśmy wybory jesienią 2011 roku, ale były to osoby głównie z pokolenia moich rodziców, albo jeszcze dalej. Zdarzali się też studenci (czyli studentki), którzy pojawiali się na parę miesięcy, po czym wracali. A tu nagle, proszę, może nie cała masa, ale pojawiły się w moim zasięgu inne Polki, które w jakimś sensie dzielą ten sam los co ja.  Ula na pierwsz...

Balony

Obraz
Dzisiaj wspominam. Festiwal balonów w León, listopad 2012. 386 km, 6h trasy w koszmarnym korku, 2h snu, znowu pobudka 5:00 rano… Ale w końcu, Parque Metropolitano de León, wschód słońca, 300 tys. Meksykańców, 3 Polki, ponad 200 balonów, 3h magii.  good morning       checked!   potem drzemka Mel mistrz, zaśnie w każdej pozie i nocą powtórka, inaczej, też pięknie, ale zdjęcia już tego nie oddadzą Dla mnie dobranoc Dla was dzień dobry

Niedzielny piknik

Obraz
Zaczęliśmy od ciężkiej pobudki o godzinie 5.00 rano, ale potem było już coraz lepiej. Mieszkając pod jednym dachem z wulkanologiem – Zackiem (z Belgii), musieliśmy stawić czoła wyzwaniu i ochoczo zgodziliśmy się na wspólną niedzielną wspinaczkę na Nevado de Toluca. Ponieważ znajduje się on w Estado de M é xico, niedaleko Toluki, musieliśmy wyjechać dość wcześnie, żeby zdążyć dojechać, wspiąć się i zejść przed zachodem. W Meksyku jest ok. 126 wulkanów i stref wulkanicznych, a Nevado de Toluca, czy też oryginalnie nazwany Xinantécatl , czyli nagi człowiek, jest jednym z nich. Ponieważ był jeszcze styczeń, a szczyt wulkanu to nie przelewki, bo sięga 4680 mnpm, z niecierpliwością czekaliśmy, żeby zobaczyć wreszcie śnieg. Pierwszy raz od dwóch lat założyłam rajstopy pod spodnie, opatuliliśmy się w bluzy, kurtki, kamizelki, czapki, rękawiczki i wszystko co zimowe, kawa w dłoń i ahoj! Wspiąć się na wysokość 4680 m może brzmieć dość hardcorowo. Dlatego, żeby uprzedzić komentarze ...

W skrócie...

Trochę się ostatnio ociągałam i zaniedbałam blogowego axolotla. Kajam się. Nie oznacza to jednak, że moje życie stało się marne, błahe i bez polotu. Spokojnie, do marazmu mi jeszcze daleko, o depresję się nie martwię (z resztą o to trudno w Meksyku), wokół mnie chaos i szaleństwo, wszystko w normie. Czasem dopada mnie ta delikatna i jeszcze nierozwiązana kwestia ‘co robić w życiu?’, ale nie zamierzam jej rozwiązywać w tym momencie, bo po co? Liczę na cud, olśnienie, że czas się zatrzyma, niebo rozstąpi, zagra muzyka, przeczytam głupie zdanie w gazecie, ktoś rzuci żartem, i nagle, niczym dr House, znajdę odpowiedź! Ha!  Tymczasem, w oczekiwaniu na, dzieją się różne rzeczy! Wspinamy się na 4,5 tysięczne wulkany szukając śniegu, wydajemy bezsensownie pieniądze w wesołym miasteczku próbując zdobyć wielkiego pluszowego rasta-banana z ćpuńskimi oczami, chłopcy wyzwalając swoje pierwotne męskie instynkty polują na szczura w kuchni przestawiając zmywarkę, lodówkę i dobrze się przy...