W skrócie...
Trochę się ostatnio ociągałam i zaniedbałam blogowego
axolotla. Kajam się. Nie oznacza to jednak, że moje życie stało się marne,
błahe i bez polotu. Spokojnie, do marazmu mi jeszcze daleko, o depresję się nie
martwię (z resztą o to trudno w Meksyku), wokół mnie chaos i szaleństwo, wszystko
w normie. Czasem dopada mnie ta delikatna i jeszcze nierozwiązana kwestia ‘co
robić w życiu?’, ale nie zamierzam jej rozwiązywać w tym momencie, bo po co?
Liczę na cud, olśnienie, że czas się zatrzyma, niebo rozstąpi, zagra muzyka, przeczytam
głupie zdanie w gazecie, ktoś rzuci żartem, i nagle, niczym dr House, znajdę
odpowiedź! Ha!
Tymczasem, w oczekiwaniu na, dzieją się różne rzeczy!
Wspinamy się na 4,5 tysięczne wulkany szukając śniegu, wydajemy bezsensownie
pieniądze w wesołym miasteczku próbując zdobyć wielkiego pluszowego rasta-banana
z ćpuńskimi oczami, chłopcy wyzwalając swoje pierwotne męskie instynkty polują
na szczura w kuchni przestawiając zmywarkę, lodówkę i dobrze się przy tym
bawiąc; witamy nowych, żegnamy starych współlokatorów, malujemy swe nagie ciała,
pleciemy wianki z kwiatów i tańczymy na najzajebistszym festiwalu ever;
dodatkowo ja latam do Polski z niespodziewanymi wizytami ot tak, bo zapomniałam
co znaczy zima i narzekałam, że tu za dużo słońca (kajam się po raz drugi!),
wracam do odkładanego od dawna tematu mojej magisterki i usilnie staram się
działać (wiem, to akurat nudne), witam moją przyjaciółkę Olę najpierw w domu w
Polsce, a po tygodniu na lotnisku w Meksyku; uczę się dziergać na drutach na
placu Coyoacán
z przypadkowo spotkaną koleżanką ze studiów z Polski, poznaję nowe ziomalki-Polki,
które też mieszkają tutaj, w ogóle poznaję nagle dużo Polaków (czyli Polek);
przez to wkręcam się w biznes modelowo-telewizyny i zaczynam karierę w telenowelach;
okazjonalnie umieram ze śmiechu. Dobranoc.
Komentarze
Prześlij komentarz