Sen szaleńca. Historia Edwarda James'a
Gdyby nakręcić kasowy film o życiu Edwarda James’a, musiałby go
wyreżyserować Tim Burton, a główną rolę zagrać Johnny Deep. Jeśli nie słyszeli
nigdy o James’ie to trzeba im jak najszybciej powiedzieć. Będzie to historia o
marzeniach, poszukiwaniach, wielkim sercu i samotności.
1907 Szkocja, na świat przychodzi Edward, ostatni syn amerykańskiego
magnata i brytyjskiej arystokratki. Krążą plotki, że jest synem króla Edwarda
VII, który bywał częstym gościem na posesji zacnych państwa James. Wiele lat
później Edward powie, że nie mógł być królewskim bękartem, gdyż według niego to
matka była jego nieprawowitą córką. Historia jakich wiele.
Ojciec Edwarda osieroca go w wieku 5 lat, a matka, jak ją opisuje, nie
była zbyt kochającą i uczuciową kobietą. W filmie dokumentalnym „Sekretne życie
Edwarda Jamesa” opowiada anegdotę:
Gdy matka szykowała się do wyjścia, powiedziała do niani „przygotuj mi
jedno dziecko do kościoła”, „które?” zapytała niania, „wszystko jedno, to które
będzie mi bardziej pasowało do sukienki”.
Edward został wychowany przez nianie, jak zapewne większość dzieci elit
tamtego okresu. Z wielkim żalem wspominał dzieciństwo, które musiał spędzać sam
w pokoju, leżeć w łóżku, nie mogąc wyjść na zewnątrz i skakać po drzewach. To
pewnie wtedy zaczął tworzyć sobie własny, alternatywny świat.
Kochał sztukę, poezję i teatr. Gdy poszedł na studia z zamiłowaniem
pisał wiersze i prozę, uczęszczał do teatru, kochał się w aktorkach. Mimo
ewidentnie homoseksualnych skłonności, w końcu jedna z nich została jego żoną.
Był idealistą i niepoprawnym romantykiem. Późno zdał sobie sprawę, że ludzie
wokół cenią bardziej jego pozycję i pieniądze, niż duszę.
Z pewnością nie był łatwym człowiekiem. Szargały nim konflikty i
namiętności, wpadał w furie, był dziwakiem, ekscentrykiem, nie umiał się
dopasować do angielskiego savoir-vivre, gardził salonowymi herbatkami i
wydawaniem pieniędzy na przyjmowanie zgorzkniałej arystokracji.
Gdy żona od niego odchodzi, kupuje teatr i pisze sztukę specjalnie dla
niej, aby obsadzić ją w pierwszoplanowej roli, aby była znów blisko niego. Choć
ta się zgadza, nigdy nie udaje im się ponownie być razem.
W 1938 roku opuszcza Anglię i wyrusza do Ameryki pod pretekstem
otwarcia wystawy swojego dobrego znajomego – Salvadora Dalí. Ameryka była dla
James’a jedynym ratunkiem, nie pasował do Anglii, nie umiał żyć według
schematów, które narzucała mu sztywna angielska etykieta. Trafia do Kalifornii,
jego marzeniem jest Los Angeles i Beverly Hills. Ma w głowie James’a Dean’a,
szerokie autostrady i amerykańską wolność, którą zna z filmów i opowieści.
Niestety, widząc świat Hollywood na własne oczy, traci wszelkie złudzenia.
Wszystko to obłuda, niemoralność, dokładnie to samo od czego całe życie ucieka.
Kalifornia była za mała, za ciasna, nie było w niej miejsca dla
Edwarda. Zaczyna spoglądać w stronę nieokiełznanego Meksyku. Tyle przestrzeni,
tyle natury, niezmierzonych szlaków, romantyzmu, to jego kolejny cel.
Poznaje Plutarco, który miał być jego tłumaczem i przewodnikiem.
Plutarco zostanie jego przyjacielem do końca życia. Przemierzają Meksyk samochodem, zatrzymują się, gdzie niebo wyda im się
najpiękniejsze, potem ruszają dalej, tak żyją kilka miesięcy.
Dojeżdżają do małej wioski, zagubionej pośród meksykańskiej selwy San Luis
Potosi – Xilitla. To tu Eward postanawia zakończyć podróż i osiedlić się na
stałe. „Nie było na świecie piękniejszego miejsca niż Xilitla”.
„Zawsze byłem bardzo niepunktualny. Uważany też byłem za człowieka
nielogicznego. Czułem się winny z tego powodu. To było cudowne i zabawne
przyjechać do kraju, w którym dla tutejszej społeczności byłem niezmiernie
punktualny i zupełnie logiczny”.
Edward odnalazł się nie tylko pośród gąszczów meksykańskiej selwy, ale
też wśród życzliwych i akceptujących go ludzi. Nikt go o nic nie pytał, nikt
nie miał do niego pretensji. Choć Meksykanie, którzy wiedli bardzo skromne
życie, nie za bardzo rozumieli czemu „gringo loco” wydaje tysiące dolarów na
konstrukcję budowli „które nie mają sensu”, to przynajmniej dzięki niemu cała
wioska miała co robić i o czym rozmawiać.
W 1949 roku rozpoczyna się budowa wyśnionego Zamku Edwarda, będzie
trwała przez kolejne 35 lat, aż do jego śmierci. On tworzył idee, robotnicy je
realizowali. Nikt do końca nie miał pojęcia o architekturze. Sam Edward mówił,
że używali dużej ilości prętów metalowych, pewnie większej niż należy, aby mieć
pewność, że konstrukcje będą stabilne.
„Jest takie arabskie przysłowie…” mówił Edward, „że nigdy nie należy
kończyć budowanego domu”. W Las Pozas (Baseny) wydaje się, że żadna z
konstrukcji nie jest dokończona. Gdybyśmy nie znali historii, moglibyśmy
przypuszczać, że jakaś pradawna cywilizacja podjęła się budowy niezwykłego
miasta, którego z niewiadomych powodów nigdy nie skończyła. Jedno jest pewne,
stąpając po zamku Edwarda Jamesa w Xilitli, ma się wrażenie wejścia w kolejny
wymiar, nie ma drugiego takiego miejsca na świecie.
Edward uwielbiał zwierzęta i kwiaty. Sprowadził do swojego świata
małpy, papugi, sarny, oceloty, pawie i węże. Złośliwi mówili, że tyko ze
zwierzętami umiał się dogadać. Na całej powierzchni 35 ha kazał zasiać
orchidee. Krążą plotki, że kiedy miał kaprys, kazał się nosić na tronie po
swoich ogrodach.
Sam o sobie mówił z dumą, iż był surrealistą od urodzenia, nie wybrał
tego losu. Jego posiadłość w Xilitla, w której mieszkał, jest jak ze snu szaleńca. Krzykliwe wzory na ścianach, telefon w
kształcie homara, mnóstwo dzieł sztuki, rzeźb, bezużytecznych przedmiotów.
Kadr z filmu "The Secret Life of Edward James" |
Kadr z filmu "The Secret Life of Edward James" |
Bo
James był przede wszystkim kolekcjonerem. Od czasów młodości inwestował w
sztukę. W swojej kolekcji miał Picassa, Dali’ego i innych znanych tego okresu.
Ale przede wszystkim kupował prace młodych i zdolnych. Wiedział jak trudno jest
wejść do tego świata i jak sam mówi „kupowałem obrazy od każdego ulicznego
artysty, który według mnie miał potencjał; aby pomóc im stanąć na nogi”. Jako
jeden z pierwszych kupił obrazy od René Magritt’a, który namalował też jego
portret. Często jeździł do DF-u, stolicy Meksyku, aby mieć też kontakt z
kulturą. Gdy zatrzymywał się w hotelu, zawsze miał ze sobą klatki z papugami,
wężami, czy myszkami. Jego odwieczni przyjaciele podróży.
"Portrait of Edward James" René Magritte |
Edward James zmarł w 1984 zostawiając cały swój dobytek Plutarco i jego
rodzinie. W 2007 roku Las Pozas zostały otwarte dla zwiedzających. W swoim
rodzinnym domu w Anglii ufundował szkołę dla młodych artystów i rzemieślników.
Zostawił też Xiltilę inną niż była. Zbudował klinikę, szkoły i dał pracę wielu
ludziom. Chyba nikt go do końca nigdy nie rozumiał, on sam był dzieckiem
surrealizmu w jego najczystszym wydaniu. Chwała, że istnieją na świecie
szaleńcy jak Edward James, którzy spełniając swoje sny pozostawiają nam w
dziedzictwie takie perełki jak Las Pozas. Chwała Meksykowi, że przyjmował i
przyjmie każdego odmieńca, bez pytań, bez reguł, bez wątpliwości. André Breton
po wizycie w Meksyku miał powiedzieć, że „Meksyk jest realnie surrealistyczny”.
Bo gdzie indziej mógłby powstać Zamek Edwarda James’a?
Komentarze
Prześlij komentarz