Naród pracujący


Parę dni temu obchodziliśmy międzynarodowy dzień pracy. Dlatego też jest okazja, aby napisać parę słów o pracy w Meksyku. Oczywiście ‘parę słów’ to zdecydowanie za mało w związku z tematem tak interesującym i obszernym.
Odkąd w Polsce wprowadzono (a nie tak dawno temu) zakaz handlu w święta państwowe, Polacy musieli się przyzwyczaić, że zakupy muszą odpowiednio wcześnie przewidzieć i zaopatrzyć się we wszystkie niezbędne do życia produkty. Na początku wyglądało to niczym powrót do PRL-u, kilometrowe kolejki w sklepach, szał i zakupy, które zaspokoiłyby potrzeby kilku rodzin przez co najmniej tydzień. W końcu sytuacja się opanowała i chyba każdy wie, że jak święto, to nic nie kupisz.

No to w Meksyku tak nie ma. Dla przeciętnego Meksykanina nie do pomyślenia jest, że w jakikolwiek dzień roku Walmart, Soriana, Mega, Superama, Oxxo czy 7eleven; miałyby być nieczynne. Co więcej, Oxxo i 7eleven działają codziennie, 24/7, cały rok, bez wyjątków. Kina, centra handlowe nawet nie myślą, żeby przestać pracować w dni świąteczne, wtedy właśnie mają największą klientelę. I tu tkwi cały szkopuł. Meksyk jest najbardziej konsumpcyjnym krajem jaki kiedykolwiek widziałam (nie byłam nigdy w Stanach). Podobno Nowy York i Meksyk D.F. to największe ośrodki pod względem sprzedaży…wszystkeigo. W Meksyku nikt nie patrzy czy wakacje, czy ferie, czy puente, czy święto czy inne błahostki. Często ludzie pracują, czy muszą pracować nawet w dni wolne.

Jeżeli Meksyk wygrywa jakieś rankingi to zawsze te dotyczące najbardziej pracowitych narodów świata. Według statystyk, przeciętny Meksykanin spędza w pracy między 43,3 a 45 godzin tygodniowo (OECD). Inne dane mówią, że standardowy dzień pracy dla Meksykanina to 10 godzin dziennie. Meksykanie szczycą się swoją pracowitością i jakby nie patrzeć, pracują bardzo dużo. Jednak każdy medal ma dwie strony. Godziny pracy to jedno, a efektywność drugie. Niemcy już dawno odkryli, że więcej godzin pracy wcale nie równa się większej efektywności. Ale Meksykanie tego jeszcze nie wiedzą. Nie wiedzą, albo po prostu nie potrafią zastosować.

Przeciętny dzień pracy zaczyna się następująco: przyjazd na 9:00 (jak się spóźnisz więcej niż 10 min, to odliczają Ci od pensji), pierwsze pogawędki z kolegami – ‘dzisiaj jechałem tylko 1,5h’, ‘korek na Periférico był makabryczny’, ‘zamknęli metro i dlatego się spóźniłem’, itd.; następnie obowiązkowe sprawdzenie Fejsa (jeżeli możesz go w ogóle otworzyć i nie jest odgórnie zablokowany); gdzieś w międzyczasie trzeba odpisać na maile, wykonać parę telefonów, jednym słowem ‘popracować’. Potem już się zbliża godzina obiadu! Wszyscy wychodzą o 14:00 na godzinę (w niektórych firmach są nawet 2-godzinne przerwy na obiad!). Powrót, znów trochę popracować, pogawędzić, poplotkować i tak do 18:00. O 17:30 szef przynosi Ci zazwyczaj stertę papierów, lub zwołuje zebranie, abyś przypadkiem nie myślał, że dzień się już kończy. Nawet jeśli godziny pracy to 9:00 – 18:00 (lub 19:00 jeśli masz 2h przerwy obiadowej), to absolutnie NIKT nie wyjdzie z pracy o 18:00. I to nie dlatego, że ma jeszcze dużo do zrobienia, tylko, że Nie Wypada. Nawet jak masz się obijać, udawać, to co najmniej musisz poczekać do 18:30, żeby z czystym sumieniem opuścić firmę. Inna sprawa, jeśli masz jeszcze robotę, wtedy godzina wyjścia nie istnieje.
Wiadomo, że wszędzie na świecie takie sytuacje się zdarzają. Jednak w Meksyku jest to po prostu norma. Zaczynając od tego, że żyjemy w 20-paro milionowym mieście, niektórzy, aby dojechać do pracy, spędzają w korkach nawet do 5-6h dziennie!!! Godzina, czy półtorej na dojazd i powrót jest traktowane jak luksus. Do tego 8-9-10 godzin w samej pracy. Ah! Już bym zapomniała o sobotach! W bardzo wielu firmach, pracuje się również pół-dniówki sobotnie. Koniec końców, Meksykanin nie ma kiedy żyć, wobec czego decyduje żyć w pracy. Przy takim systemie, ciężko jest pielęgnować jakiekolwiek przyjaźnie, planować wyjścia czy spędzać czas z rodziną. Dlatego też Meksykanin nawiązuje przyjaźnie w pracy, wychodzi z pracy z kolegami z pracy, aż w końcu zatraca granice między pracą i życiem towarzyskim. Jak już taką część życia spędzam w jednym miejscu, to czemu nie wykorzystać tego czasu na tzw, cotorreo, czyli wspólne pogawędki, ploteczki i żarty w jednym. Dla Meksykanina ważne jest to w jakiej aurze spędza się czas, podczas gdy dla Europejczyka liczy się co osiąga i jaki jest cel jego działań. Ta różnica kulturowa objawia się na wielu płaszczyznach, od organizowania imprez, przez wyjazdy i również w podejściu do pracy. Z tego powodu, Meksykanin woli odłożyć obowiązki na później i zostać po godzinach, a większość dnia wykorzystać na życie towarzyskie, którego tak mu brakuje. Z tego powodu, najbardziej pracowity naród świata jest na 49 miejscu, na 61 sklasyfikowanych krajów, pod względem produktywności (Polska też nie świeci przykładem).

Na koniec dodam jeszcze, że dni wolne i wakacje to też luksus. Po przepracowanym roku Meksykanin dostaje swoje pierwsze 6 dni wakacji. Po dwóch latach 8 dni, po trzech 10, po czterech 12. Potem co 4 lata dochodzą kolejne dwa dni, aby skończyć na 26 dniach wakacji po przepracowanych 35 latach. Ten schemat oczywiście działa, jeśli nie będzie zmieniać miejsca pracy, bo jeśli nie daj boże idzie do nowej, to wszystko zaczyna się od początku. Plus 7 oficjalnych dni wakacji państwowych (czyli nowy rok, konstytucja, narodziny Benito Juareza, dzień pracy, dzień niepodległości, dzień rewolucji, Boże Narodzenie, i co 6 lat 1 grudnia zmiana rządów).

Sami widzicie, życie w pracy, praca w życiu, z pewnością nie praca życia, a do kina i na zakupy trzeba iść w niedzielę, albo o 23:00, albo 1 maja. Tydzień temu rzuciłam moją pracę, bo stwierdziłam, że z wielu względów nie nadaję się do meksykańskiego systemu. Zaczynam własną działalność, ale o tym, o zaletach free-lansu i pracy na własną rękę już kiedy indziej.

Chciałam zrobić ten wpis też 1ego maja, potem 3ego, ale zrobiłam sobie polską majówkę i pojawia się dopiero teraz;).


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ciężkie życie aksolotla

O znajomościach, przyjaźniach i rodzinie w Meksyku

Prawo jazdy z supermarketu