W Zoológico de Chapultepec…
...można podziwiać aksolotle! A raczej aksolotla, bo był
tylko jeden, ale i tak imponujący! Namówiłam meksykańską familię na rodzinną
wyprawę do zoo w niedzielę, aby wreszcie zobaczyć je na żywo i zaspokoić moją aksolotlową
fanaberię.
I oto był. Jeden, różowy, niezwykły. Na żywo robi niesamowite
wrażenie. Cortázar miał rację, jest w nich coś nieodgadnionego i
wiecznego. Jego różowa skóra nie przypomina ani ryby, ani płaza, to jest skóra!
A do tego jeszcze te łapki, naprawdę ma w sobie jakieś człowieczeństwo. Był taki
delikatny, wrażliwy i fascynujący. Ale też zniecierpliwiony, dużo się ruszał i kręcił. Ewidentnie coś go niepokoiło, nie chciał mi spojrzeć w oczy. Nie złapaliśmy tego kontaktu, o który mi chodziło. Trochę mnie olał. Ale rozumiem, niedziela, masy ludzi, wszyscy podchodzą, przyklejają twarze, chcą popatrzeć, postukać w szybę, niezbyt odpowiednia okazja do bardziej głębokich i metafizycznych przeżyć.
Postanowiłam, że kiedyś na pewno sobie takiego sprawię. Albo nawet kilka. Będą mieszkały w pięknym akwarium, a ja będę siadać przed nim, patrzeć,
podziwiać, przyglądać się i czekać…
Komentarze
Prześlij komentarz